|  |               |  | 
    
	|   | 
    
	| 
	
	    
	    |  | 
    
	| ARCHIWUM - ARTYKU£Y |  
	| Poigrali z aniołami Życie Warszawy (15.03.2006)
 |  |  |  
	| Kosmiczna scenografia, magiczne światła i bezbłędny repertuar, godzący stare 
przeboje z nowymi produkcjami. Po 25 latach Depeche Mode sÄ… nadal w rewelacyjnej 
formie. 
 Bilety na koncert rozeszły się w oka mgnieniu. Ci, którzy je kupili, mieli nosa 
- wczorajszy występ Depeche Mode był niezapomnianym przeżyciem. Najbardziej 
ortodoksyjni fani okupowali bramy Spodka już południa. Ubrani na czarno, w 
skórach, obwieszeni depeszowymi gadżetami, przypominali o tym, jak silną 
subkulturę tworzyli w latach 80. I, jak się okazało kilka godzin później, jak 
znakomicie potrafią się nadal bawić.
 
 Koncert otworzyła młoda nowojorska formacja The Bravery. Przyjęto ją 
entuzjastycznie. Muzycy skądinąd mało u nas znanego zespołu wydawali się 
zaskoczeni, gdy publiczność odśpiewała z nimi największe hity z "Unconditional" 
i "An Honest Mistake" na czele.
 
 Nie dało się jednak ukryć, że niemal dziesięć tysięcy fanów przyjechało tu dla 
Depeche Mode. Atmosfera oczekiwania była tak napięta, że czuć ją było we 
wdychanym, gorącym powietrzu. Zaczęło się punktualnie. Mistrzowie ceremonii - 
ich troje z hrabstwa Essex - pojawili się tuż po godz. 21.
 
 Zaczęli mocnym uderzeniem. Podobnie jak płytę "Playing The Angel" - surowym "A 
Pain That I'm Used To". I wrzawa! Chwilę później z równie wielkim impetem 
usłyszeliśmy pierwsze dźwięki "John The Revelator" i krzyk tysięcy gardeł. I 
błysk tysięcy oczu wpatrzonych w półokrągłą scenę. Ponad nią unosiły się trzy 
telebimy, na których mieniły się to okładki płyt, to fragmenty teledysków, to 
postaci bohaterów wieczoru. Ubrany nietypowo w jasną marynarkę Dave Gahan kipiał 
energią, biegał po scenie i wymachiwał statywem, zachęcając do wspólnego 
śpiewania. Obok, ekscentryczny Martin Gore z przymocowanymi do pleców czarnymi 
skrzydłami (wszak to "Touring The Angel"), w czarnej czapce imitującej wielkiego 
irokeza. I jeszcze odstający od kolegów z zespołu Andy Fletcher - chmurny, 
zasępiony, spokojny syntezator...
 
 Zagrali niemal cały materiał z ostatniej płyty. Oklaskiwany równie gorąco jak 
przeboje: "Question Of Time" czy "Policy Of Truth". I zaskoczyli odkurzajÄ…c tak 
archaiczne rzeczy jak "Behind The Wheel". Oczywiście, największy aplauz 
wzbudziły nieśmiertelne "Personal Jesus" czy "I Feel You". Kiedy zagrali 
przełomowy dla ich kariery "Shake the Disease" w wersji akustycznej cały Spodek 
pojaśniał od świateł ekranów telefonów. Bohaterem wieczoru, obok gwiazd okazała 
się znów publiczność. Trudno będzie taką atmosferę powtórzyć, choć szansa zdarzy 
się już 9 czerwca na stadionie Legii w Warszawie.
 |  |  
	    |       |  | 
    
	
    
    
	|  |