| 
	
	    
	    |  | 
    
	| ARCHIWUM - WYWIADY |  
	| Pesymiści z Depeche Mode EMI Music Polska (listopad 2006)
 |  |  |  
	| 13 listopada to dzień premiery pierwszej składanki największych przebojów 
brytyjskiego zespołu Depeche Mode. Grupa cieszy się kultowym statusem wśród 
fanów na całym świecie, a ich albumy sprzedały się w liczbie ponad 40 milionów 
egzemplarzy. Na dwóch tegorocznych koncertach Brytyjczyków w naszym kraju 
pojawiło się kilkanaście tysięcy fanów. 
 Dlaczego uważacie, że teraz jest właściwy moment na wydanie składanki waszych 
największych przebojów?
 
 ANDY FLETCHER: WydaÅ‚o nam siÄ™ to pewnego rodzaju osiÄ…gniÄ™ciem – z jednej strony, 
wydajemy już zestaw typu "the best of", a jednocześnie wciąż jesteśmy tak samo 
popularni jak zawsze.
 
 Wróćmy na chwilę do samych początków. Kiedy wydawaliście pierwsze single, 
mieliście Daniela Millera i Mute, dzięki czemu każde drzwi stawały przed wami 
otworem. Czy w tamtych czasach mieliście świadomość, jak dobry jest to dla was 
układ?
 
 MARTIN GORE: Zawsze mówiłem, że mieliśmy sporo szczęścia. Myślę, że był to 
rodzaj instynktu, kiedy wybieraliśmy Daniela i Mute. On roztaczał wokół siebie 
dobrą aurę, ufaliśmy mu i dlatego wszystko działało tak, jak należy. Na początku 
to miał być układ tylko na jednego singla, ale polubiliśmy Daniela i tę 
niewiarygodną wolność, którą nam dawał. Nigdy nie mieliśmy żadnych nacisków ze 
strony wytwórni płytowej.
 
 Kiedy odszedł Vince - po płycie "Speak And Spell" i tych wszystkich 
przebojach, które wtedy wylansowaliście - nie czuliście przerażenia?
 
 MG: Myślę, że nie zastanawialiśmy się zbytnio nad konsekwencjami jego odejścia, 
bo byliśmy po prostu bardzo młodzi i naiwni. Wynajęliśmy studio, weszliśmy do 
niego i nagraliśmy singla. Nawet nie braliśmy pod uwagę takiej możliwości, że 
mógłby nie odnieść sukcesu.
 Naprawdę wydawało się, że odejście Vince'a z zespołu to drobiazg. Pewnie, gdyby 
odszedł pięć lat później powstałby totalny chaos, bo zaczęlibyśmy za dużo 
myśleć.
 
 Następną płytą był "A Broken Frame". Często mówi się, że na pierwszy album 
składa się 20 lat życia, a na drugi tylko sześć miesięcy. Jak to wyglądało w 
waszym przypadku? "A Broken Frame" był pierwszym albumem Martina jako 
kompozytora, choć była to druga płyta Depeche Mode. Czy po tych wszystkich 
przebojowych singlach poczuliście się gwiazdami pop?
 
 AF: Drugi album nie sprzedawał się tak dobrze jak pierwszy i wiele osób 
próbowało nam wmówić, że jesteśmy już skończeni. Vince odszedł, odnosił ogromne 
sukcesy z Yazoo i świetnie im szło, tak więc ludzie mówili, że to, co my robimy, 
nie jest wiele warte.
 Na trzeci album złożyło się wiele nowych rzeczy. Na przykład, właśnie pojawiały 
się samplery i to było to dla nas źródłem wielu nowych pomysłów. Poza tym, 
Martin siedział i pisał piosenki na całą nową płytę. Działo się też wiele innych 
korzystnych dla nas rzeczy, dlatego tak naprawdÄ™ dopiero "Construction Time 
Again" uważamy za naszą prawdziwą pierwszą płytę.
 
 Czy powiedzielibyście, że ta płyta to był najważniejszy moment w rozwoju 
Depeche Mode?
 
 AF: Myślę, że tak naprawdę, to był dopiero początek. Później były ważniejsze 
momenty, ale ta płyta to był taki dobry początek. Poczuliśmy się dużo lepiej 
sami ze sobą, dużo pewniej.
 Pojechaliśmy do Berlina, żeby zmiksować ten album i to było dla nas coś zupełnie 
nowego - zobaczyć takie miasto, poczuliśmy od niego naprawdę dobre wibracje. 
Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że Europa była miejscem, w którym chcieliśmy 
zaistnieć, że nie wystarcza nam już popularność w Wielkiej Brytanii, bo poza nią 
jest całkiem inny świat.
 
 Czy czuliście wtedy, że tak naprawdę jesteście pionierami w nowym podejściu 
do nagrywania w studiu?
 
 AF: Wtedy tak o tym nie myśleliśmy, ale wiele lat później, kiedy pojechaliśmy do 
Detroit, w klubach podchodziły do nas i zagadywały czarne dzieciaki. Wtedy 
zdaliśmy sobie sprawę, że zrobiliśmy coś dobrego i mieliśmy duży wpływ na 
innych.
 
 ALAN WILDER: Związek pomiędzy Depeche Mode i kulturą dance i techno? Nigdy do 
końca nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Ludzie mówili mi: "Czy nie zdajesz 
sobie sprawy, jak wielki masz wpływ na innych?", a do mnie jakoś nigdy to nie 
docierało. Dla mnie osobiście technologia nie była najważniejszym aspektem tego 
zespołu. Była tylko czymś, czego trzeba było użyć, by wzbogacić to, co naprawdę 
istotne - czyli nasze piosenki. Moim zdaniem, to wciąż jest najważniejsza rzecz 
w twórczości Depeche Mode.
 Byliśmy bardzo otwarci na nowe technologie i chcieliśmy wykorzystywać wiele 
różnorodnych brzmień, elektroniki i tak dalej. I nagle wszyscy zaczęli nas 
wymieniać jako inspiratorów techno i muzyki dance, co było dla nas tak naprawdę 
czymś zupełnie obcym. Nawet dzisiaj nie do końca rozumiem tę zależność. Dla mnie 
dance ma więcej wspólnego z prekursorami muzyki elektronicznej, takimi jak 
Kraftwerk, albo Tangerine Dream, czy też DAF i z tymi wszystkimi niemieckimi 
zespołami elektronicznymi z końca lat 70.
 
 Czy uważacie się za część tego dziedzictwa?
 
 AW: Tak, myślę, że można powiedzieć, że Depeche Mode narodzili z połączenia grup 
z końca lat 70, takich jak Kraftwerk, oraz etosu punkowego - też z końca lat 70. 
Stworzyliśmy hybrydę antyrockowych piosenek z podejściem elektronicznym.
 
 Przejdźmy do roku 1990 i płyty "Violator". Z niej pochodzą przeboje "Enjoy 
The Silenie" i "Personal Jesus". Jak podeszliście do pracy nad tym albumem?
 
 AF: Jako grupa zawsze byliśmy bardzo pesymistyczni. Za każdym razem myślimy, że 
płyta nie odniesie sukcesu. Wtedy mieliśmy tę piosenkę, "Personal Jesus", którą 
napisał Martin, i bardzo nam się podobała. Wszyscy uważaliśmy, że to naprawdę 
świetny numer, więc go nagraliśmy. A potem okazało się, że był to najlepiej 
sprzedający się 12-calowy krążek w całej historii Warner Bros.
 
 "Violator" sprzedał się w nakładzie 6 milionów egzemplarzy. Następna płyta, "Songs 
of Faith and Devotion", doszła do pierwszego miejsca list przebojów w Stanach i 
Wielkiej Brytanii. Musieliście się czuć niezwyciężeni, ale wraz z tą płytą, w 
trakcie jej nagrywania, zaczęły się pojawiać pierwsze napięcia w zespole.
 
 MG: Pamiętam, jak byłem na wakacjach i dostałem faks, że doszliśmy do pierwszego 
miejsca w 13 krajach, w ciągu zaledwie tygodnia od wydania płyty. To było 
fantastyczne uczucie! Wcześniej mieliśmy sporą przerwę, nie byliśmy więc pewni, 
jak pójdzie tym razem. Tego zresztą nigdy nie wiadomo. W trakcie nagrywania 
pojawiły się pierwsze problemy w zespole. Nie było to jednak coś, z czym nie 
moglibyśmy sobie poradzić. Sprawy nie wymykały się jeszcze spod kontroli. Tak 
się stało dopiero w trakcie późniejszej trasy koncertowej.
 
 Jak to wyglądało w trakcie trasy? Czy doszło do tego, że mieliście cztery 
osobne piętra w hotelu, cztery osobne samochody, czterech osobnych ochroniarzy?
 
 AW: Dla mnie osobiście, kiedy już wyruszyliśmy w trasę, proces powtarzania tego 
samego show każdego wieczora stał się automatyczny... Nie powiedziałbym, że było 
to nużące, ale z pewnością dosyć automatyczne. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na 
improwizacjÄ™. Tylko w minimalnym stopniu, ale kiedy ma siÄ™ do czynienia z 
ogromną produkcją koncertową, wszystko musi być drobiazgowo ustalone - są 
specjalne sygnały dla oświetlenia i całej reszty. Dodatkowo, naszym specyficznym 
stylem było przygotowywanie dużej ilości dodatkowych nagrań i sekwencerów, 
przygotowywanie wersji piosenek, które będą mogły być odegrane na żywo przy 
użyciu całej technologii i wszystkich brzmień, które wykorzystaliśmy w studio. 
To powodowało, że wszystko musiało być gotowe wcześniej i nie pozostawiało nam 
później zbyt wielkiej swobody działania.
 
 Czy było dla was przygnębiające, że doszło do rozłamu w zespole?
 
 MG: Tak, wtedy było to dość przygnębiające, bo wcześniej, gdziekolwiek byśmy nie 
poszli, zawsze byliśmy we czterech, tworzyliśmy zgraną paczkę. Zawsze 
wychodziliśmy razem i świetnie się bawiliśmy, a w czasach "Songs Of Faith And 
Devotion" wydarzyło się coś, co sprawiło, że to już się nam więcej nie zdarzało.
 
 Jak doszło do tego, że znowu jesteście razem?
 
 AF: Mieliśmy pewien okres przerwy, a potem spotkaliśmy się z Alanem - ja, Martin 
i Alan. Alan powiedziaÅ‚ wtedy: "SkoÅ„czmy z tym wreszcie" – i to byÅ‚o 
wystarczająco jasne, uścisnęliśmy sobie dłonie. Nie były to może zbyt gorące 
uściski, ale wtedy nie byliśmy w stanie przewidzieć, jak to się wszystko 
potoczy. Dave był wciąż uzależniony i nie wiedzieliśmy, dokąd to zmierza.
 
 MG: Nie planowaliśmy od razu wydania całej płyty. Powiedzieliśmy tylko, że na 
początek zrobimy kilka utworów i jeśli będziemy mieli szczęście, wydamy z tego 
singla, jeśli nie będzie nam to sprawiać przyjemności, po prostu damy sobie 
spokój.
 Zrobiliśmy kilka utworów i naprawdę świetnie się przy tym bawiliśmy, więc 
wyjechałem i napisałem kilka nowych piosenek. W końcu zdecydowaliśmy się 
spróbować nagrać cały album.
 
 Gdzie, waszym zdaniem, pasuje muzyka Depeche Mode w 2006 roku?
 
 DAVID GAHAN: Nigdzie nie pasuje i nigdy nie pasowała... Zacząłem to naprawdę 
teraz rozumieć. Nie ma nikogo takiego, jak Depeche Mode - kto działa tak jak my, 
w taki sposób, jak my to robimy. To wyjątkowe doświadczenie i musisz to lubić. 
Próbować wejść w to na całego, bo to naprawdę coś zupełnie odmiennego. Myślę, że 
to jedno ze źródeł siły Depeche Mode.
 |  |  
	    |       |  |